Koncerty nie tylko w klubach

Muzyka na żywo to coś, bez czego życie byłoby o wiele smutniejsze. Jak można jej nie lubić? Pomiędzy festiwalami muzycznymi trwającymi kilka dni, a prostymi koncertami w małych klubach, każdy znajdzie wydarzenie dla siebie. W naszym preferowanym gatunku muzycznym, o odpowiednim rozmiarze, czy takie, na którym zagra nasz ulubiony artysta. Jednak nie samymi klubami i festiwalami jest muzyka pisana. Niektóre koncerty odbywają się w miejscach o których nigdy byśmy nie pomyśleli. Prywatne mieszkania, dachy, tramwaj… Chwila moment, w tramwaju?


Tramwajowy Jazz

Gdy wychodzimy z domu, zwykle mamy obrany cel: dostać się gdzieś, coś zobaczyć, z kimś się spotkać. Uwaga typowego przechodnia jest rzeczą cenną. Artyści uliczni wiedzą to od lat, stosując wszystkie dostępne środki, żeby ją przyciągnąć. Jest jednak jedno miejsce w przestrzeni publicznej w którym mało kto jest w stanie swoją uwagę poświęcić na “sprzedawcę” swojej sztuki – komunikacja miejska. Głośno, chaotycznie, ciasno, niestabilnie. Nawet najbardziej doświadczeni muzycy wiedzą, że w tramwajach i autobusach lepiej nie grać. 

Co jednak, gdyby stworzyć trasę tramwajową całkowicie dedykowaną muzyce?

Tym właśnie jest Jazzowy Tramwaj organizowany przez wrocławski klub Vertigo. 

Tramwaj, którym opiekuje się Klub Sympatyków Transportu Miejskiego można spotkać na mieście co kilka miesięcy, zwykle w lecie – jest jedną z części corocznego Vertigo Summer Jazz Festival. Na ten czas przekształca się on ze zwykłego środka komunikacji w mobilną scenę, na której gościli wrocławscy jazzowi artyści, tacy jak The Karpeta Jazz Brothers, Wojtek Konopko, Bartek Chojnacki, Jan Kantner, Kuba Lechka oraz wielu innych. Widząc taki pojazd przejeżdżający przez miasto możemy się nieco zdziwić. Trzeba przyznać, że tramwaj roznoszący jazz jest niecodziennym widokiem. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, żeby samemu się takim przejechać – bardzo często wejście jest darmowe.


Scena zrobiona z dywanów

Jednym z ładniejszych koncertów na jakich byłam odbywał się w salonie fryzjerskim. Siedziałam na parapecie, miałam lampkę wina w ręce. Niebo było czerwone, bo akurat był zachód Słońca. Kostia, czyli Postman zaczynał swojego seta. Akurat śpiewał kawałek, który brzmiał jak kołysanka. Był o nocnym niebie. Mam wrażenie, że wszyscy na widowni zamknęli oczy żeby poczuć to bardziej.

– Maria Jurasz

U fryzjera, 20 km pod Wrocławiem, w 3 bramie po lewej na tej jednej, Ołbińskiej ulicy. Wskazówki na koncert “w mieszkaniu” dostajesz od Borówka Music mailowo. Wydarzenia pojawiają się co jakiś czas na Facebooku – trzeba się spieszyć. Miejsca w domach są ograniczone i do tego rozchodzą się jak świeże bułeczki. “Weź ze sobą kapcie, łapcie, kocyki lub poduszki – będzie wam cieplej w stopy, a na kocu siedzi się milej niż na podłodze” – piszą organizatorzy przy każdym wydarzeniu. Nic lepiej nie opisuje klimatu koncertów w mieszkaniach. Publiczność siedzi na schodach czy dywanach, często ktoś przynosi domowe ciasto – będzie na imprezę po koncercie. Występy są zazwyczaj kameralne i bardzo ciepłe. Scena zrobiona z dywanów to podstawa. Często, gdzieniegdzie, rozwieszone są światełka, a zapach kadzidełek otula każdego na widowni. Do tego akustyczne brzmienie instrumentów, godzinny set żeby zdążyć przed ciszą nocną i… mruczenie kotów, które wymykają się z niedomkniętej łazienki. 

To jest na takiej zasadzie, że dobrze jest mieć w miarę duży pokój, tak żeby było minimum 20 miejsc siedzących. I to właściwie wystarczy. Przygotowuje się sale, czyli krzesełka, miejsca siedzące, przestrzeń. Potem przyjeżdża sobie dwóch muzyków, a wszystko to na zasadzie imprezy składkowej. Normalne jest wrzucanie do kapelusza jakiejś tam kwoty, tak żeby się zwróciły koszty dojazdu i tym podobne. Siadasz sobie na kocach, pufach, czymkolwiek. Przytłumione światło, kameralna muzyczka. Spotykają się ludzie, którzy nie znają się. To jest właściwie takie skrzyknięcie się, nie na zasadzie jakichś spektakularnych plakatów, ogłoszeń. Właściwie to się rozchodzi pocztą pantoflową, spotykamy się i będzie muzyka.

– Gosia Popardowska, pracowniczka Domu Kultury w Węglińcu i organizatorka wydarzeń muzycznych

Sam osobiście byłem niedawno na koncercie w mieszkaniu duetu folkowego Follow Rivers. W mailu, który dostałem dzień wcześniej był adres mieszkania, do którego miałem się kierować. Mogę powiedzieć jedynie, że było to gdzieś na Nadodrzu. Nie chcemy przecież, żeby do czyjegoś mieszkania przychodzili niezaproszeni ludzie.

Dzwoniąc domofonem czujemy jakbyśmy wchodzili na jakieś tajne zgromadzenie. Na hasło “koncert” drzwi się otwierają, bez żadnej odpowiedzi od osoby która nas wpuściła. Jednak po kilku krokach na schodach atmosfera powoli zaczyna się zmieniać. Coraz mniej czujemy się jak w jakimś filmie szpiegowskim, a coraz bardziej jak… w domu. Bo właśnie taki klimat budują koncerty w mieszkaniach. Gdy dotarłem na odpowiednie piętro, drzwi otworzyła mi grupa której zupełnie się nie spodziewałem – dzieci. Na początku byłem nieco zdziwiony, jednak bardzo szybko do mnie dotarło, że miejsce w którym się znajduję to czyjeś mieszkanie. To, że dzisiaj jest to miejsce koncertu, nie zmienia faktu, że na co dzień mieszkająca tu rodzina prowadzi całkowicie normalne życie.


Największa ujma w takich house gigach, to jest jak ktoś w trakcie takiej imprezy wychodzi. To jest to troszkę nie halo, nie?

Gosia Popardowska

Wchodząc do środka zostałem powitany przez właścicielkę mieszkania, której imienia nie zdołałem usłyszeć przez chaos dziejący się w przedpokoju. Koncert miał zacząć się o godzinie 20, i jak to zwykle bywa w takich przypadkach, większość uczestników postanowiła przybyć dokładnie 5 minut wcześniej. Przeciskanie się, szukanie miejsca na kurtki i buty, przywitania ze znajomymi. Ludzie zajęli każde dostępne miejsce. Salon, w którym miała miejsce główna część koncertu, przekształcono w mały klub muzyczny. Kanapa i pozostałe meble zostały odsunięte pod ścianę. W rogu pokoju rozłożono stos dywanów, na których ustawiono instrumenty, wzmacniacze, mikrofony. Wszystko owinięte lampkami choinkowymi, które emitowały ciepłe światło na całe pomieszczenie. W drzwiach do sypialni obok powieszona była huśtawka, przy której zgromadziło się kilka osób z butelkami w rękach. W całym domu słychać było śmiech i głośne rozmowy.

Koncert rozpoczął się od krótkiej przedmowy organizatorki. A potem… muzyka. Około 30 uczestników, którzy usiedli gdzie tylko znaleźli miejsce, wsłuchiwało się w dźwięki gitary akustycznej i harmonii wokalnych, jedynie co jakiś czas przerywane historiami opowiadanymi przez duet, oklaskami, oraz odgłosami przejeżdżających ulicą tramwajów. W pewnym momencie po sali zaczął krążyć kapelusz, do którego słuchacze wrzucali pieniądze. 

Koncert trwał nieco ponad godzinę, idealna długość żeby skończyć przed ciszą nocną i nie denerwować sąsiadów.


Zrób to po swojemu

FB: Osada Leśnego Dziada

To był czysty przypadek. Tak naprawdę to zaczęło się od telefonu mojej koleżanki Agnieszki. To było w 2020 roku, kiedy nie było Woodstocku. Ona zadzwoniła i powiedziała:“zrobimy sobie taki woodstock online, czyli zawiesimy banner, prześcieradło i będziemy sobie słuchać muzyki przy ognisku.”. No i ja wpadłam na pomysł. Zobaczyłam, że to jest przepiękny plener, to po pierwsze, po drugie znam troszkę takich fajnych muzyków. Troszkę się w tych klimatach orientuję i trochę znam ludzi. I tak sobie pomyślałam, że czemu by nie zrobić muzyki na żywo? Krzysiu akurat mył sobie naczynia w kuchni, a ja weszłam do sypialni. Wzięłam telefon, zobaczyłam stronę Radykalna Wieś – to pierwsza kapela, która przyszła mi do głowy. Wysłałam do nich najpierw linka Osady Leśnego Dziada i zdjęcia, a później napisałam czy nie chcieliby zagrać. A oni po prostu w przeciągu chwili, zadzwonili, że tak. Weszłam do kuchni i powiedziałam: “wiesz kto u nas zagra? Radykalna Wieś.” A on na to: “No co ty gadasz”. No i tak to się zaczęło tak naprawdę.


Założyłam się z moimi przyjaciółmi, że ściągnę Metallicę.

Gosia Popardowska

Trzy koty na parapecie drewnianego domku, drewniana brama, która wprowadza w świat “lasoturystyki” i biegające w zaroślach kurki. Witamy w Osadzie Leśnego Dziada. To tutaj Gosia i Buba postawili na podwórku scenę i to tutaj jest Zagajstock. Zagajnicka wersja znanego festiwalu; od ludzi kochających muzykę i naturę, dla ludzi, którzy cenią sobie to samo. Na co dzień Gosia i Buba zajmują się swoim leśnym gospodarstwem i wsiąkają w społeczność niedalekiego Węglińca. Gosia pracuje tam w ośrodku kultury. Ta zawsze obecna była w jej życiu, więc każda mała cegiełka budująca ten leśny, kulturowy światek sprawia, że Gosia jeszcze bardziej się uśmiecha. Ale to jednak Zagajstock był pierwszy. Na przełomie lipca i sierpnia do Zagajnika przybywają osoby z namiotami i śpiworami. Kameralny festiwal w lesie ma inny wymiar. Jest dobre jedzenie, jest taniec z ogniem, a przed wszystkim jest dużo muzyki. 

Pomyślałam, że ten Zagajstock to będzie właśnie taka konwencja woodstockowa, więc dlaczego nie zrobić tego z grubej rury. Zaprosiłam Wyznawców Hare Kryszna, tak jak na Woodstocku. Później zaczęłam zapraszać telefonicznie, po prostu ze stron internetowych, te kapele, które mi przyszły do głowy. Nawiązałam też kontakt z Borówką. On mi przysłał fantastycznego muzyka i zasadniczo odbyło się to prawie zupełnie bezkosztowo. Zorganizowaliśmy taki komitet, bym powiedziała, organizacyjny. Jeden kolega wymyślił, że fajnie by było żeby na tym były koszulki. Mój przyjaciel, Maciuś z Karpacza, zrobił do tego grafikę, drugi kolega wydrukował ją na koszulkach, Bubuś robił chleb ze smalcem i ogórki. I przez trzy dni po prostu grały różne kapele. Tak naprawdę to jeden tylko muzyk wymyślił, że chce jakieś pieniądze do kapelusza, czyli po prostu szedł sobie po drodze kapelusz i ludzie tam wrzucali ile mogli, ile chcieli. I to było wszystko, tak naprawdę to była absolutnie spontaniczna historia. Chcemy się bawić, a to była dobra okazja dlatego, że wszystko działo się w pandemii. I muzycy bardzo chcieli grać, nie liczyli nie na jakieś ogromne pieniądze. I na tym my też skorzystaliśmy, np. Borówka podsunął nam Ragnara. To jest wiking absolutny z Islandii, człowiek, który wiesz, też zrobił u nas oddzielny koncert. Później zrobiliśmy koncert punkowy, to też na zasadzie przyjaciele, wiesz, przyjadą, zagrają… no i tyle. 


Koncert na widoku

Co wspólnego mają Cafe Borówka, Dom Handlowy Feniks i Uniwersytet Wrocławski? Odpowiedź zabrzmi dziwnie, ale… wszystkie mają dachy. To właśnie dachy stały się wspólnym mianownikiem 10 koncertów, które odbywały się we Wrocławiu w 2020 roku. Pandemiczna tęsknota za miastem, za muzyką i za ludźmi sprawiła, że powstał cykl Dachy Wrocławia; projekt, który na nowo połączył wrocławiaków i wrocławianki z kulturą. “Byliśmy w fantastycznych miejscach – na dachu przytulnej Cafe Borówka, na dostojnej Wieży Matematycznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Gościły nas Akademia Sztuk Pięknych im. Eugeniusza Gepperta we Wrocławiu czy Muzeum Współczesne Wrocław” – piszą organizatorzy. 

O wydarzeniu rozmawiałem z Pawłem Drygasem, managerem wrocławskiego klubu Łącznik oraz perkusistą zespołu Francis Tuan, który grał na dachu Cafe Borówka.

Pełny koncert Francisa Tuana oraz pozostałych artystów można znaleźć tutaj: https://www.wroclaw.pl/go/wydarzenia/muzyka/1304031-dachy-wroclawia-koncerty-online


Teraz twoja kolej

Co jeśli mamy wolną przestrzeń, w której chcielibyśmy ugościć nasz ulubiony akt muzyczny? Może mamy bardzo duży salon, garaż, ogród, albo wejście na dach? O to również zapytałem Gosię.

Ja zdecydowanie zawsze idę na żywioł. Założyłam się z moimi przyjaciółmi, że ściągnę Metallicę. Tak naprawdę, to po prostu nie można bać się wyzwań. Ja wchodzę na stronę internetową, na stronę facebookową np. jakiegoś muzyka jakiego sobie zamarzę, że chcę. No wiesz, gdy widzę, że grają po prostu, koncerty bez prądu, no kameralnie. Trzeba mierzyć siły na zamiary, wszystko zależy od przestrzeni. Gdy dzwonisz i pytasz, to oni oceniają tę przestrzeń, to oni oceniają czy chcą zagrać, oni decydują czy za pieniądze, czy za darmo. Ale tak naprawdę wystarczy nie bać się, po prostu odwaga. Tak zrobiłam właśnie teraz z Grubsonem. Ja po prostu zadzwoniłam na numer ze strony internetowej  i powiedziałam: 

“Dzień dobry, czy to pani Grubsonowa?”

“Nie, ale mogę podać Grubsona.”

“To ja poproszę”

“Cześć, zagrasz na Święcie Grzybów?”

“No pewnie, że zagram”. 

I o to chodzi. Oni na to czekają, po prostu potrzebny jest odważny człowiek, który się nie boi wyzwań.


Wydawca i tekst // Kamil Wardęga
Tekst i korekta // Maria Jurasz
Korekta // Maciej Walas
Transkrypcje rozmów // Justyna Rogula