Niektóre gwiazdy bledną, aż zgasną. Inne zaś są odgrzewane niczym kotlety. Niekiedy z zaskoczeniem spostrzegamy, że nie jest to bynajmniej schabowy zupełnie pozbawiony talentu. Tak, porównuję kotlety do ludzi kina. Kapitalna metafora. Przechodząc do mięsa, jedno wyjęcie aktora z szufladki wystarcza już, by otworzyły mu się drzwi do nowych szans. Wampir nie jest zaś powiązany z nietoperzem tylko poprzez znaną nam popkulturę oraz podania, lecz również w wyniku kolei ścieżki aktorskiej pewnego jegomościa.
Aleja gwiazd po liftingu
Nieczęsto zdarza się, żeby ktoś, kto wybił się na wcielaniu się w romantycznych kawalerów, odkupił się tak bardzo w oczach odbiorców, występując w sequelu filmu o życzliwym misiu w Londynie. Kariera Hugh Granta pokazuje, że z każdej aktorskiej szufladki można się wydostać (jeśli ma się odpowiednie możliwości), a on sam nie musi się już zakochiwać. Od kanibala w Atlasie Chmur, po męża skrywającego tajemnice za niewinnymi, szczenięcymi oczyma w Od nowa.
Robert Downey Jr zwrócił uwagę widzów gdzieś w okolicach Iron Mana. O dziwo praca aktora była najbardziej intrygująca przed jego potężnym sukcesem komercyjnym, kiedy (głównie z powodu problemów z ubezpieczeniem) grywał w mniejszych produkcjach, które niekoniecznie były nastawione na znaczący zysk.
Mamy interesujący przykład, kiedy swój renesans przeżywa aktor, który nigdy tak naprawdę ze sceny nie zszedł. Mógł czuć, że złapał Hollywoodzkie bóstwo za nogi. Przede wszystkim jednak dostał rolę Spider-Mana. Dodatkowo w międzyczasie udało mu się zdobyć i oscarową nominację, i nagrodę Tony. Wszyscy niby wiemy, że Andrew Garfield to aktor, którego należy brać pod uwagę, a jednocześnie taki, którego wciąż wydaje się, że trzeba odkryć i rozgryźć. Znika, by zrobić film, podczas którego promocji będziemy trzymać całym sercem za aktora kciuki, by potem znów przepaść wraz z naszą pamięcią o nim. Tak koło się zatacza.
Nikt kiedyś nie zdawał się odbierać Bradley’a Coopera szczególnie poważnie i mogło się wydawać, że mamy kolejnego członka klubu kina akcji lub komediowego. Tymczasem Cooper w ostatnich latach wyrósł na rasowego aktora pierwszoplanowego z kompletu tych, za którymi Hollywood od dawna tęskniło.
W ostatnich latach przypomnieliśmy lub uświadomiliśmy sobie, że Matthew Mcconaughey potrafi wybornie grać, wyciągnęliśmy Michaela Keatona z aktorskiego niebytu (by zastanowić się, dlaczego ktokolwiek go tam odesłał) i mieliśmy okres, w którym Keanu Reeves pojawiał się w niemal każdej naszej rozmowie lub wymianie słodkich gifów. Może nie miał on wybitnego comebacku filmowego, lecz jedynym gronem, które zdawało się go zawsze doceniać, byli widzowie głosujący na niego w MTV Movie Awards.
Pojawiają się aktorki, które zdołały niemal całkowicie zmienić swoje ekranowe oblicze albo znaleźć dla siebie dużo ciekawsze role. Idealnym przykładem jest Reese Witherspoon, która z każdym rokiem gra w coraz ciekawszych produkcjach. Jane Fonda zrobiła sobie piętnastoletnią przerwę. Patrząc na jej triumfalny powrót, może miała rację. Kiedyś wręcz ekskomunikowana za udział w, jak się później okazało, wstydliwym epizodzie kina oraz za rzekomo rozdziawione usta i wzrok tęskniący za rozumem. Dziś brylująca, z nominacją na koncie do Oscara za obdarzenie widowni wcieleniem w Dianę Spencer. Mowa o Kristen Stewart.
Świat po ukazaniu się w 2008 roku Zmierzchu nie był łaskawy dla większości obsady tej sagi. Wyniki kasowe były wybitnie zadowalające, lecz krytycy nie zostawili na tych produkcjach suchej nitki, a w 2022 roku wspomina się historię o wampirach z pewną nostalgią, lecz również i wstydem za swoje młodzieńcze lata. Wielu kwestionowało umiejętności aktorskie Stewart i jej ekranowego partnera, Roberta Pattinsona.
Od zera do bohatera
Jednak ex-wampir nie tylko (wraz z ex-wampirzycą) wyczołgał się z tego dołka. On odrodził się niczym feniks z popiołów. Postrzeganie Pattinsona przez pryzmat Zmierzchu wynika z tego, że poświęcił on ostatnie lata filmom niezależnym, a nie rozrywkowym. Odrobienie „edwardiańskiej pańszczyzny” dało mu niezależność finansową, a ona z kolei umożliwiła swobodne wybieranie projektów. Kto widział ten wie. High Life, Lighthouse, The King, gdzie, mimo drugoplanowej roli, zjada resztę obsady na śniadanie, obiad, kolację i w międzyczasie deser. Wachlarz ról nieoczywistych, wymagających, niepopularnych. Taka wolność nie jest dana każdemu aktorowi. Ci, którzy ją otrzymają, chętnie korzystają z takiego przywileju (Tom Hiddlestone, który wziął i zniknął, grasując obecnie na deskach teatralnych czy Daniel Radcliffe, który wymiksował się ze świata post potterowskiej sławy) i angażują się w projekty, jakiekolwiek tylko zechcą.
Mniej więcej dziesięć lat temu Robert Pattinson był najbardziej uwielbianym i najbardziej znienawidzonym aktorem. Był gwiazdą, na której można było zarobić, ale nie był szanowany. W ciągu ostatnich dwóch lat możemy obserwować zwrot w jego karierze. Najpierw w 2020 roku obijający się głośnym echem Tenet Christophera Nolana. W bieżącym roku jedna z najbardziej oczekiwanych produkcji – nowa reinkarnacja Batmana, najmroczniejszej adaptacji komiksów DC w reżyserii Matta Reevesa. Pamiętam, jak pierwsze wieści o nowym strażniku Gotham spotkały się z mieszanymi uczuciami skłaniającymi się ku tym negatywnym. „Edwardiańska pańszczyzna” zrobiła swoje, a zbierany katalog ról, mimo że znakomitych, daleki był od blockbusterów. Pattinson na Batmana nadaje się idealnie, choć jego kariera nie wskazywała na otrzymanie takiej roli. Podobnie jak:
- Michael Keaton – kojarzony głównie jako komik.
- Val Kilmer – mimo pozorów kariery „pod Batmana”, raczej nie był aktorem kina akcji.
- George Clooney – świetny playboy i Bruce Wayne, średni do biegania w trykotach.
- Christian Bale* – dla większości nietoperz idealny, lecz z mało Hollywoodzka karierą.
Dostaliśmy godnego naszych czasów Batmana nie tylko ze względu na idealną szczękę Pattinsona. Nasz „edwardiański” parobek po kalaniu swojego gniazda nareszcie zyskał szacunek. Nie tylko aktor przeszedł rebranding, lecz również sama postać. Batman nie ma wielkiego bicepsa wpisującego się w kwadratowe czy lekko trójkątne reklamy programów treningowych** (tak Christianie Bale, patrzę na Ciebie) i nie raczy nas sekwencjami przerzucania opon niczym Ben Affleck (nie wspomniałam o nim wcześniej, bo wyparcie głowy wsparcie).
Do tego nowy Batma nie zapomina, że jeśli w masce widać oczodoły, to trzeba jednak sobie pomalować okolice oczu na czarno. Już mówiąc poważniej, miło, zamiast nadętym Edwardem, delektować się bardzo współczesnym Batmanem. Takim, jaka jest obecnie przynajmniej zachodnia część społeczeństwa – skupiona na sobie, swojej przeszłości, taka mogąca dużo zdziałać, ale „za dużo kasy, za mało energii i za krótka doba”. Emo dziecko społecznego przywileju. Nieustanne powracanie myślami do przeszłości i jej tragedii, dywagacje na temat dobra i zła, próba zrozumienia własnego ciężaru przywilejów i powołań, czyli szeroka gama emocji i wewnętrznych dramatów. Opadająca grzywka pasuje do tego, co kotłuje się w sercu.
„Rob jest kameleonem. Do każdej roli wykorzystuje inny głos” – Matt Reeves.
Rob jest również charakterystyczny, odważny i przede wszystkim posiada odświeżającą ekscentryczność. Przekuwa ją w kreowanie postaci ze specyficzną wrażliwością. Aktor łączy zagubienie z nieoczekiwaną łagodnością, pod którą buzują emocje.
Robert Pattinson to nie tylko perfekcyjny przykład aktora, któremu udało się uniknąć zaszufladkowania, ale również persony, która nie zawiodła i spełniła pokładane w niej nadzieje. To jedna z tych przemyślanych karier, w której tak naprawdę nie ma wyborów rodem ni z gruszki ni z pietruszki. Produkcji, których twórcy nie wiedzą, o co chodzi i co oni tak właściwie robią. Zero wciśniętych na siłę kolanem komedii romantycznych. Chwała niebiosom, żadnych filmów akcji, które stoją bicepsami i wybuchami w tle… I tego jednego filmu, w którym cała zabawa (albo raczej trwoga) polega na tym, że bohater mówi ze śmiertelnie poważnym brytyjskim akcentem i paraduje w strojach (często nieadekwatnych historycznie) z epoki regencji.
Być może, poza zdecydowanie dobrą intuicją, Pattinsona ratuje też to, że trudno go jednoznacznie przypisać. Nie można mu zarzucić ani szokowania czy epatowania życiem prywatnym, ani kontrowersyjnych poglądów. Po tym jak rozstał się z Kristen Stewart, fanom było autentycznie przykro. Jeśli już miałoby coś Pattinsona charakteryzować, to dość sprawne wymykanie się typowym schematom filmowej męskości.
Kto wie, może właśnie to jest klucz udanej kariery na ekranie. Zjawiasz się na planie filmowym. Robisz wciągające rzeczy w zacnej ekipie. Ludzie się radują, życzą ci powodzenia, a potem znikasz, żeby występować w niszowych produkcjach swoich marzeń albo nauczyć się, jak to jest być fanatycznym księdzem, albo koić serca fanów, albo kłamać, że nie ma się zielonego pojęcia, kto zagra w najnowszej produkcji o człowieku pająku.
W odwrotną stronę
Powinnam też na koniec wspomnieć, że te rozważania nie opierają się głównie na mojej osobistej krytyce, lecz na tym, jak działa przemysł filmowy, gdzie na przykład na korzyść Granta zadziałało to, że się zestarzał. Czasem jednak kotleta nie da się odgrzać, jest niezdatny do spożycia. Johnny Depp to chyba jeden z najdziwniejszych zwrotów kariery, jaki mieliśmy wątpliwy zaszczyt obserwować. Od mordercy box office’u, przez najbardziej pożądanego na pokładzie, do (jak na razie) niesmaku od coraz gorszych produkcji. Rówieśnik Keanu, Nicolas Cage, równie zły jak jego filmy, choć próbował niemal wszystkiego, od lat nie może sobie przypomnieć, kim był tamten fenomenalny artysta z Dzikości Serca. Niemal zazwyczaj Michael Fassbender (i teraz następuje X czasu rozmyślań nad jego talentem, czarem, wyszczerzem rekina i najcudowniejszymi ekranowymi łzami w historii) jest najlepszym elementem, diamentem, arką beznadziejnej produkcji. Jednak gra aktorska, nawet dobra, nie udźwignie nędznego filmu.
Morał z tego taki, że czasem są aktorzy nieco lepsi od swoich karier. Wpisujcie w komentarzach, która gwiazda według Was miała swój największy renesans i powitajmy wszystkich gromkimi oklaskami z powrotem w grze.
* Też odnosicie wrażenie, że Christian Bale zawsze zgrywa się tak, jakby jutra nie było, a każda produkcja była najważniejszą w jego życiu?
**Serio, kiedy zobaczyłam, jak w serialu dokumentalnym na Netflixie Zac Efron płacze, bo po raz pierwszy od lat zjadł węglowodany, to od tamtej pory nie popieram przetrenowania aktorów.
Wydawca: Milena Debrovner – miłośniczka kina
Infografika: Julia Piotrowska
Wywiad z dr Iwoną Morozow: Natalia Sobkowiak i Michał Krupa
Redakcja: Milena Debrovner, Michał Krupa, Julia Lechowska, Daria Pakhmanova, Julia Piotrowska, Aleksandra Podgruszecka, Natalia Sobkowiak
Zdjęcie tytułowe: https://filmdaily.co/obsessions/twilight-tiktok/ oraz https://kinojanosik.pl/repertuar/batman-2022-napisy/
PS. Temat może wzbudzać głęboko tłumione emocje, więc nie pogryźcie się w komentarzach.